Po zaskakująco dobrze przespanej nocy, spędzonej w sercu Polowej Kwatery Estońskiej Filii Rosyjskiej Mafii, wstałem wcześnie rano, zamierzając uciec zanim wstaną gospodarze. Oczywiście bez spinki. Najpierw poszedłem, lawirując między dziesiątkami namiotów, na plażę, by przywitać się z estońskim morzem i pożegnać się z brudem i pyłem wczorajszej podróży.
W porównaniu z naszym Bałtykiem plaże są tutaj wzbogacone o imponujące głazy, porozrzucane w wodzie i dyndające to tu, to tam swoimi chropowatymi dupskami.
Woda natomiast wydała mi się zauważalnie brudniejsza, lekko ściekowata, a ponadto... słona w mniej smaczny sposób - tak jakby ktoś posłodził zieloną herbatę, a następnie ją posolił. Dla wtajemniczonych, jest to bukiet bardzo zbliżony do smakowo-zapachowych cech moczu... Na plus zaskoczyła mnie natomiast bardzo mała ilość śmieci na piasku, tym bardziej, że na biwaku było tej nocy około tysiąca imprezowiczów.
Do obozu wróciłem w samą porę na śniadanie przygotowane przez moich gospodarzy :-(. Uprzejmie skłamałem, że już jadłem, ale widząc, że łatwo się nie wymigam, dodałem szybko, że chętnie napiję się kawy.
- A eta haraszo, wada uże kipit!! Ty chociesz wodku w kafje?
Również grzecznie odmówiłem. Gospodarze sobie nie odmówili. Na cztery kawy rozlali całą flaszkę wódki. Moje spojrzenie musiało wyrażać wielki smutek i żal, bo gospodarz zaraz mnie uspokoił:
- Niciewo, nie wałnujsja! Smatrij malcik...
Po czym odsunął drzwi swojego transportera, a moim oczom ukazały się dwie skrzynki pełne flaszek z gorzałą. No tak, prawdziwi preppersi! Trzeba przyznać, że kompania była w porządku, a przy okazji pogadałem sporo po rusku - nie było tak źle jak się obawiałem, że będzie po tylu latach nie kreślenia językiem cyrylicy.
Po pożegnaniu, pchany wewnętrznym imperatywem, pognałem dalej na północ, w kierunku Tallina. Napotkana po drodze burza zmusiła mnie do schronienia się w przydrożnym lesie.
W końcu jednak dotarłem do Tallina i, nie bez problemów, trafiłem do portu nad Zatoką Fińską. Nie wiem gdzie jechać dalej - jestem trochę skołowany, gdy nagle widzę przed sobą watahę kilku motocykli objuczonych bagażami i pomykających zdecydowanie w jakimś kierunku. Nie czekając ani chwili wsiadłem im na ogon. Jak się okazało była to dobra decyzja - wbili wprost na prom do Helsinek, a wraz z nimi i ja. No cóż, klamka zapadła :-).
Trochę przykro było mi zostawić Afrę na najniższym pokładzie promu, a samemu podziwiać na górze, na ósmym piętrze/pokładzie, roztaczające się wokół portowe, morskie i znowu portowe widoki. Afra nie została jednak sama. Była w towarzystwie trzech niemców o ryżych gębach i pełnych piwska, opasłych brzuchach (BMW GS), dwóch ścigaczy, dwóch chopperów i jednego super customa w stylu Easy Rider. Myślę, że w takim towarzystwie przez całą podróż nie nudziła się ani chwili. Mam nadzieję, że owocem tego "nie nudzenia się" będą małe afrykastomiątka, a nie oddział afrykajugend...
Ja natomiast w ciągu dwugodzinnej podróży, poza rozkoszowaniem się morską bryzą, wyciągnąłem od fińskich motocyklistów, zwłaszcza tych podróżujących na enduro, sporo informacji o "nie turystycznych" szutrach i "sajdrołdach" pojezierza fińskiego. Ponadto dostałem sporo praktycznych rad, na przykład:
- łosie nie są dla Ciebie niebezpieczne, są płochliwe i uciekają z drogi, gdy tylko Cię zobaczą - najczęściej nawet nie zdążysz ich zobaczyć,
- renifery natomiast są GŁUPIE i na nie musisz naprawdę uważać. Taki renifer potrafi stać obok drogi i mieć Cię w dupie do ostatniej chwili, a gdy już uskakuje to w zupełnie losowym kierunku, na przykład wprost pod koła.
- Uważaj na zające i te drugie, małe (do dzisiaj nie wiem o jakie małe chodziło, przyp. autora) co też włażą na drogę, zwłaszcza w nocy... gdyby Ci się zdarzyło jeździć w nocy..., a zdarzy Ci się na pewno (wtedy jeszcze nie wiedziałem, dlaczego miałbym "na pewno" jeździć w nocy - co za głupi pomysł, przyp. autora).
- Niedźwiedzi i wilków się nie bój, w razie czego narób hałasu !!!!!!.
- Drogi w Finlandii są oznaczone numerami: 1 cyfrowymi - tych unikaj, 2 - cyfrowymi - te Cię znudzą, 3 cyfrowymi - jedyne asfalty, po których warto jeździć, 4 cyfrowymi - to drogi szutrowe, których najczęściej nie ma na mapach. Drogi 3 i 4 cyfrowe pokażą Ci prawdziwe piękno Finlandii, na drogi 1 i 2 cyfrowe szkoda Twojego czasu....
- W Finlandii każdy człowiek ma prawo do ziemi i ryby - oznacza to, że biwakować możesz wszędzie, a każda ryba którą sobie złowisz (bo możesz) jest twoja i możesz ją zjeść, albo nakarmić nią inne zwierzę, w tym również Afrę.
- ...itd.
Fińskie enduraki, gdy dowiedzieli się, że nie mam ze sobą głupiego psa (w skrócie GPSa), ani nawet mapy, zrobili mi szkic miejsc, które warto objeździć. Oto on:
Po zjechaniu z promu, około godziny 18, miałem zaskakująco duży problem z wyjechaniem z Helsinek. Piękne miasto, ale ileż razy można wrócić do tego samego portu, mając przeświadczenie, że jedzie się w dobrze obranym, tym samym kierunku... odpowiedź brzmi: wiele razy :-) W końcu jednak udało mi się wskoczyć na drogę nr 170 (tak, tak, wiem, jak można było od razu na nią nie wjechać ?!) i pomknąć w kierunku Porvoo Borga, gdzie miał znajdować się camping wskazany przez chłopaków na promie. Po drodze zaczęły mnie martwić dwie sprawy. Po pierwsze na stacjach benzynowych nie mogłem znaleźć dobrej mapy Finlandii, co więcej nie mogłem znaleźć żadnej mapy Finlandii. Po drugie zaczynał kropić deszcz i robiło się coraz chłodniej :-(. W końcu dotarłem jednak na camping, poprowadzony przez finów zapytanych o drogę.
Sam camping okazał się świetną, choć drogawą (15ojro) miejscówką na nocleg z namiotem. Umyty i najedzony (przypomniałem sobie, że cały dzień nic nie jadłem) siedziałem do 1 w nocy z Finem - dziadkiem z sąsiedniego namiotu i gadałem. On po fińsku, czyli w suomi (po angielski prawie ni w ząb - dosłownie trzy słowa),a ja po angielsku, choć w sumie to mogłem wplatać polskie i rosyjskie słowa - dla mojego rozmówcy to byłoby bez różnicy. Zresztą, jeśli on mówił w suahili to ja też się nie zorientowałem. Starszy Pan wychodził z założenia, że jeśli będzie mówił do mnie dużymi literami i powoli, wielokrotnie powtarzając swoje kwestie, to go zrozumiem. Gdy podłapywałem jakiś zespół dźwięków, który wydawał mi się słowem, to starałem się go/je powtórzyć, dając na końcu, intonacją, oczyma, mimiką i pantomimą, duży znak zapytania. Mój rozmówca wtedy się rozpromieniał i mówił: "Joooooo" - był to dla niego niezawodny znak, że go rozumiem i kontynuował. Wyglądało to tak:
Fin: Minulla nainen joka satamassa...
Ja: Nainen? what does to znaczy?
Fin: Joooooo, nainen, tämä hulluus, joka johtaa meidät läpi elämän...
Tak czy siak, dowiedziałem się, że ten miły dziadek to były marynarz, który przez 10 lat pływał na dalekie, transoceaniczne rejsy, a potem jeszcze 26 lat dopracował do emerytury na promach, takich jak ten, którym dostałem się do Finlandii. Jak się okazało, mój rozmówca był synem polskiego marynarza (fatter polisz sejlor - to te 3 słowa, które znał po angielsku), który gościł, że tak powiem, jeden raz w gasthausie prowadzonym przez jego matkę i tyle go widziano. Stary Fin z dumą mówił, że jego matka gościła wielu marynarzy różnych nacji, ale ona wybrała właśnie Polaka. Sam zresztą tez miał 3 polskie dziewczyny, dwie w Szczecinie i jedną w Gdańsku. Teraz jest już na emeryturze, po operacji serca (10 lat temu) i podróżuje z namiocikiem po Finlandii, a z kobietami się nie zadaje. Właśnie jutro rusza dalej, 900km na północ, by spróbować szczęścia w płukaniu złota.
Gdy już doszliśmy do etapu, gdy mój suomi był płynny i pod rozgwieżdżonym niebem pociągaliśmy w milczeniu - ja kolejnego papierosa, a on finlandzką wódkę z kubka, uznałem, że pora na spanie. Po cichu wymknąłem się do namiotu i szybko zasnąłem, zastanawiając się czy rano Fin będzie wciąż siedział pod drzewem pod którym go zostawiłem...
Jestem w Finlandii, teraz już pora zwolnić.
Super sie czyta.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
RonDell
Czekam na kolejny odcinek
OdpowiedzUsuń