sobota, 28 listopada 2015

Dzień V (9 VIII 2015)

Wyruszam, po spiesznym spakowaniu się i pożegnaniu ze starym marynarzem. Dzień zapowiada się na słoneczny, ale nie upalny. Po godzinie jazdy wręcz wymarzłem i musiałem wrzucić na siebie kilka dodatkowych warstw. 


Wtedy jeszcze trzymałem się głównych dróg, a mimo to zaczynałem być zauroczony przesuwającym się wokół mnie krajobrazem. Bardzo podobały mi się wszędzie widoczne olbrzymie głazy i odsłonięte dupska potężnych kamiennych trolli. Droga często śmigała wprost pomiędzy pośladkami - nie chcę myśleć co by było, gdyby taki troll się obudził, albo po prostu pierdnął - nawet Afryka mogłaby tego nie wytrzymać. Ale to wszystko, co widziałem mogło podziałać jedynie na naiwny umysł, który jeszcze nie wie czego się spodziewać, a co jest tuż, tuż. Gdy dotarłem do granicy fińsko-rosyjskiej, kusiło mnie by pociąć dalej do Petersburga. Oparłem się jednak pokusie, tym bardziej/łatwiej, że nie miałem ze sobą paszportu :-). Pomknąłem dalej na północ. Idąc za radą spotkanych na promie, fińskich motopodróżników, dalej wytyczyłem drogę  (tak, już wtedy miałem mapę Finlandii :-) po drogach 3 i 4 "numerkowych". I zaczęło się..., nie wiem jak to opisać. Czułem jakbym na nowo poznawał jazdę motocyklem. Gdy tylko zjechałem z głównych dróg, na razie tylko na 3# asfalt, piękno pojezierza fińskiego mnie... no właśnie, co? Zachwyciło? - zbyt płasko. Urzekło? - za mało. Zaczarowało? - już lepiej. 


Najlepsza ilustracją wrażenie pod jakim byłem, niech będzie fakt, że tego dnia zamiast zaplanowanych 300km, przejechałem 450km, jadąc prawie non stop po 3# asfaltach i dziesiątkach kilometrów szutrów meandrujących pomiędzy jeziorami i jeziorkami, wijących się po pagórkach, wśród lasów, w których ktoś porozrzucał wielkie głazy i obłe skały. Cały czas jechałem z uśmiechem na twarzy i szeroko otwartymi oczami, a w mojej głowie zawisła jedna myśl: "Jest pięknie. Chcę jeszcze!". 

 

Przy wielu jeziorkach od drogi odchodziły ścieżki/dróżki, prowadzące nad brzeg, gdzie często odnajdowałem małą łączkę z okrągłym paleniskiem ułożonym z kamieni, a obok czekającą stertę drzewa na ognisko. 

 
Z początku, jadąc po szutrach i widząc ograniczenia prędkości do 60km/h, uśmiechałem się z pobłażaniem, przekonany, że i tak nie dam rady szybciej. Na widok ograniczenia do 80km/h zarżałem w kasku - co u licha? Jaja sobie ze mnie robią? Jak się okazało, po niecałych 2 godzinach i kilkudziesięciu kilometrach szutrów, oba limity prędkości były już nagminnie przeze mnie łamane - pierwszy, nawet na zakrętach, a drugi na prawie każdej prostej. Jazda, jazda, jazda - w ten sposób chciałem wbić na polecony mi przez fińskiego drwala biwak nad jeziorem Vaajaselka. 


Słońce zaczęło zachodzić, gdy miałem jeszcze 150km do poleconego biwaku. Nie da się ukryć, że spowolniły mnie szutry i prom, którym musiałem się przeprawić przez jedno z jezior, a który, gdy do niego dotarłem, miał akurat półgodzinną przerwę w kursowaniu. Słońce zaszło około godziny 21 i już w zasadzie zwątpiłem, że dotrę na miejsce, gdy przypomniałem sobie, że (kurcze!) tutaj,  jeszcze przez długi czas powinno być jasno :-) Zapytałem gościa na stacji benzynowej, o której godzinie tutaj robi się ciemno i w odpowiedzi usłyszałem: "Nie, nie, spokojnie, tutaj to się robi ciemno dopiero przed północą...". Kurde jak się ucieszyłem! Poprułem dalej i znalazłem polecony biwak, tuż przed północą, gdy już naprawdę zaczęło się robić ciemno. Okazało się jednak, że ni mogę do niego wjechać, bo jest na terenie parku narodowego. Najwidoczniej fiński drwal ni pamiętał, że jest szlaban na wjazd nad jezioro... Tak czy siak, straciwszy trochę czasu, zawinąłem się z powrotem. Pojechałem dalej i wbiłem się do na brzeg najbliższego jeziora - był to całkiem fajny wybór. 

 

Rozkładałem się już po ciemku, w środku lasu, cały czas trzymając na wodzy nerwy, mocno już zmęczone całodniową jazdą i ilością wrażeń. Na szczęście nieopodal znalazłem spory zapas drewna i rozpaliłem ognisko. Przy ognisku zrobiłem sobie kolację, wypaliłem fajkę i poprzyglądałem się pięknemu księżycowi.


Długo, długo jeszcze siedziałem przy ogniu, bodajże do trzeciej w nocy. Dziwnie nie chciało mi się spać... Od razu zaznaczę, że to nie dlatego, że było ciemno, środek lasu, nad dzikim (przynajmniej dla mnie) jeziorem, w odległym kraju..., tylko dlatego, że... no co, może zbyt dużo kawy wypiłem poprzedniego dnia. Sama noc też była dziwna. Cały czas,. pomimo rozgwieżdżonego nieba i mocno błyszczącego ogryzka księżyca, było widać łunę, jakby słońce dopiero co zaszło, albo właśnie miało wzejść. Jest zupełna cisza. Nie ma wiatru. Nie docierają do mnie żadne odgłosy zwierząt nocnych.Wydaje się jakby tą krótką noc wszystko i wszyscy chcieli w pełni wykorzystać na sen. W końcu i ja zawinąłem się do spania. Zasnąłem w ciągu pięciu minut, jak dziecko.   



poniedziałek, 23 listopada 2015

Dzień IV (8 VIII 2015)

No trudno, jestem dwa dni opisu "do tyłu". Nie mam innego wyjścia - zawieszam kontynuację opisu dnia II i III, by uzupełnić dzień dzisiejszy (IV). Inaczej nigdy nie będę na bieżąco z czasem, a każdy kolejny dzień zaciera wrażenia wywołane dniem poprzednim. Dla porządku podaję link do mapy pokazującej gdzie jestem i skąd się tu wziąłem: https://goo.gl/maps/jjApWMqSKJC2



Po zaskakująco dobrze przespanej nocy, spędzonej w sercu Polowej Kwatery Estońskiej Filii Rosyjskiej Mafii, wstałem wcześnie rano, zamierzając uciec zanim wstaną gospodarze. Oczywiście bez spinki. Najpierw poszedłem, lawirując między dziesiątkami namiotów, na plażę, by przywitać się z estońskim morzem i pożegnać się z brudem i pyłem wczorajszej podróży.


 W porównaniu z naszym Bałtykiem plaże są tutaj wzbogacone o imponujące głazy, porozrzucane w wodzie i dyndające to tu, to tam swoimi chropowatymi dupskami.


Woda natomiast wydała mi się zauważalnie brudniejsza, lekko ściekowata, a ponadto... słona w mniej smaczny sposób - tak jakby ktoś posłodził zieloną herbatę, a następnie ją posolił. Dla wtajemniczonych, jest to bukiet bardzo zbliżony do smakowo-zapachowych cech moczu... Na plus zaskoczyła mnie natomiast bardzo mała ilość śmieci na piasku, tym bardziej, że na biwaku było tej nocy około tysiąca imprezowiczów.
Do obozu wróciłem w samą porę na śniadanie przygotowane przez moich gospodarzy :-(. Uprzejmie skłamałem, że już jadłem, ale widząc, że łatwo się nie wymigam, dodałem szybko, że chętnie napiję się kawy.
- A eta haraszo, wada uże kipit!! Ty chociesz wodku w kafje?
Również grzecznie odmówiłem. Gospodarze sobie nie odmówili. Na cztery kawy rozlali całą flaszkę wódki. Moje spojrzenie musiało wyrażać wielki smutek i żal, bo gospodarz zaraz mnie uspokoił:
- Niciewo, nie wałnujsja! Smatrij malcik...
Po czym odsunął drzwi swojego transportera, a moim oczom ukazały się dwie skrzynki pełne flaszek z gorzałą. No tak, prawdziwi preppersi! Trzeba przyznać, że kompania była w porządku, a przy okazji pogadałem sporo po rusku - nie było tak źle jak się obawiałem, że będzie po tylu latach nie kreślenia językiem cyrylicy.
 Po pożegnaniu, pchany wewnętrznym imperatywem, pognałem dalej na północ, w kierunku Tallina. Napotkana po drodze burza zmusiła mnie do schronienia się w przydrożnym lesie.


W końcu jednak dotarłem do Tallina i, nie bez problemów, trafiłem do portu nad Zatoką Fińską. Nie wiem gdzie jechać dalej - jestem trochę skołowany, gdy nagle widzę przed sobą watahę kilku motocykli objuczonych bagażami i pomykających zdecydowanie w jakimś kierunku. Nie czekając ani chwili wsiadłem im na ogon. Jak się okazało była to dobra decyzja - wbili wprost na prom do Helsinek, a wraz z nimi i ja. No cóż, klamka zapadła :-).



Trochę przykro było mi zostawić Afrę na najniższym pokładzie promu, a samemu podziwiać na górze, na ósmym piętrze/pokładzie, roztaczające się wokół portowe, morskie i znowu portowe widoki. Afra nie została jednak sama. Była w towarzystwie trzech niemców o ryżych gębach i pełnych piwska, opasłych brzuchach (BMW GS), dwóch ścigaczy, dwóch chopperów i jednego super customa w stylu Easy Rider. Myślę, że w takim towarzystwie przez całą podróż nie nudziła się ani chwili. Mam nadzieję, że owocem tego "nie nudzenia się" będą małe afrykastomiątka, a nie oddział afrykajugend...


Ja natomiast w ciągu dwugodzinnej podróży, poza rozkoszowaniem się morską bryzą, wyciągnąłem od fińskich motocyklistów, zwłaszcza tych podróżujących na enduro, sporo informacji o "nie turystycznych" szutrach i "sajdrołdach" pojezierza fińskiego. Ponadto dostałem sporo praktycznych rad, na przykład:
  • łosie nie są dla Ciebie niebezpieczne, są płochliwe i uciekają z drogi, gdy tylko Cię zobaczą - najczęściej nawet nie zdążysz ich zobaczyć,
  • renifery natomiast są GŁUPIE i na nie musisz naprawdę uważać. Taki renifer potrafi stać obok drogi i mieć Cię w dupie do ostatniej chwili, a gdy już uskakuje to w zupełnie losowym kierunku, na przykład wprost pod koła.
  • Uważaj na zające i te drugie, małe (do dzisiaj nie wiem o jakie małe chodziło, przyp. autora) co też włażą na drogę, zwłaszcza w nocy... gdyby Ci się zdarzyło jeździć w nocy..., a zdarzy Ci się na pewno (wtedy jeszcze nie wiedziałem, dlaczego miałbym "na pewno" jeździć w nocy - co za głupi pomysł, przyp. autora).
  • Niedźwiedzi i wilków się nie bój, w razie czego narób hałasu !!!!!!.
  • Drogi w Finlandii są oznaczone numerami: 1 cyfrowymi - tych unikaj, 2 - cyfrowymi - te Cię znudzą, 3 cyfrowymi - jedyne asfalty, po których warto jeździć, 4 cyfrowymi - to drogi szutrowe, których najczęściej nie ma na mapach. Drogi 3 i 4 cyfrowe pokażą Ci prawdziwe piękno Finlandii, na drogi 1 i 2 cyfrowe szkoda Twojego czasu....
  • W Finlandii każdy człowiek ma prawo do ziemi i ryby - oznacza to, że biwakować możesz wszędzie, a każda ryba którą sobie złowisz (bo możesz) jest twoja i możesz ją zjeść, albo nakarmić nią inne zwierzę, w tym również Afrę.
  • ...itd. 
Przyp.autora: Jak się potem okazało wszystkie rady, były prawdziwe, a niektóre nawet bezcenne. By je naprawdę  zrozumieć, musiałem jeszcze przejechać kilka tysięcy kilometrów... co się zreszta wyjaśni w dalszych częściach tego blogga.

Fińskie enduraki, gdy dowiedzieli się, że nie mam ze sobą głupiego psa (w skrócie GPSa), ani nawet mapy, zrobili mi szkic miejsc, które warto objeździć. Oto on:


Po zjechaniu z promu, około godziny 18, miałem zaskakująco duży problem z wyjechaniem z Helsinek. Piękne miasto, ale ileż razy można wrócić do tego samego portu, mając przeświadczenie, że jedzie się w dobrze obranym, tym samym kierunku... odpowiedź brzmi: wiele razy :-) W końcu jednak udało mi się wskoczyć na drogę nr 170 (tak, tak, wiem, jak można było od razu na nią nie wjechać ?!) i pomknąć w kierunku Porvoo Borga, gdzie miał znajdować się camping wskazany przez chłopaków na promie. Po drodze zaczęły mnie martwić dwie sprawy. Po pierwsze na stacjach benzynowych nie mogłem znaleźć dobrej mapy Finlandii, co więcej nie mogłem znaleźć żadnej mapy Finlandii. Po drugie zaczynał kropić deszcz i robiło się coraz chłodniej :-(. W końcu dotarłem jednak na camping, poprowadzony przez finów zapytanych o drogę.


Sam camping okazał się świetną, choć drogawą (15ojro) miejscówką na nocleg z namiotem. Umyty i najedzony (przypomniałem sobie, że cały dzień nic nie jadłem) siedziałem do 1 w nocy z Finem - dziadkiem z sąsiedniego namiotu i gadałem. On po fińsku, czyli w suomi (po angielski prawie ni w ząb - dosłownie trzy słowa),a ja po angielsku, choć w sumie to mogłem wplatać polskie i rosyjskie słowa - dla mojego rozmówcy to byłoby bez różnicy. Zresztą, jeśli on mówił w suahili to ja też się nie zorientowałem. Starszy Pan wychodził z założenia, że jeśli będzie mówił do mnie dużymi literami i powoli, wielokrotnie powtarzając swoje kwestie, to go zrozumiem. Gdy podłapywałem jakiś zespół dźwięków, który wydawał mi się słowem, to starałem się go/je powtórzyć, dając na końcu, intonacją, oczyma, mimiką i pantomimą, duży znak zapytania. Mój rozmówca wtedy się rozpromieniał i mówił: "Joooooo" - był to dla niego niezawodny znak, że go rozumiem i kontynuował. Wyglądało to tak:
Fin: Minulla nainen joka satamassa...
Ja: Nainen? what does to znaczy?
Fin: Joooooo, nainen, tämä hulluus, joka johtaa meidät läpi elämän...

Tak czy siak, dowiedziałem się, że ten miły dziadek to były marynarz, który przez 10 lat pływał na dalekie, transoceaniczne rejsy, a potem jeszcze 26 lat dopracował do emerytury na promach, takich jak ten, którym dostałem się do Finlandii. Jak się okazało, mój rozmówca był synem polskiego marynarza (fatter polisz sejlor  - to te 3 słowa, które znał po angielsku), który gościł, że tak powiem, jeden raz w gasthausie prowadzonym przez jego matkę i tyle go widziano. Stary Fin z dumą mówił, że jego matka gościła wielu marynarzy różnych nacji, ale ona wybrała właśnie Polaka. Sam zresztą tez miał 3 polskie dziewczyny, dwie w Szczecinie i jedną w Gdańsku. Teraz jest już na emeryturze, po operacji serca (10 lat temu) i podróżuje z namiocikiem po Finlandii, a z kobietami się nie zadaje. Właśnie jutro rusza dalej, 900km na północ, by spróbować szczęścia w płukaniu złota.
Gdy już doszliśmy do etapu, gdy mój suomi był płynny i pod rozgwieżdżonym niebem pociągaliśmy w milczeniu - ja kolejnego papierosa, a on finlandzką wódkę z kubka, uznałem, że pora na spanie. Po cichu wymknąłem się do namiotu i szybko zasnąłem, zastanawiając się czy rano Fin będzie wciąż siedział pod drzewem pod którym go zostawiłem...
Jestem w Finlandii, teraz już pora zwolnić.





środa, 18 listopada 2015

Dzień II (6 VIII 2015)

Wstałem rano, niespiesznie, po źle przespanej nocy - muszę na nowo przywyknąć do samotnego biwakowania. Czuję się jednak wypoczęty i spokojny. Okazało się, oczywiście, że z napędem Afry wszystko jest w porządku, a przynajmniej tak wygląda (teraz, po kolejnych 800km też jest OK, przyp.aut.).



Powoli spakowałem się i pomknąłem drogą nr 655/653 nad jezioro Wigry. Już kiedyś jechałem tą trasą, ale dopiero tym razem zauważyłem, że można na niej spotkać/zobaczyć prawie wszystko co jest charakterystyczne dla Mazur i Suwalszczyzny (w notatkach mam zaznaczone: ...i tutaj powymieniać przykłady... nie ma szans, kto był ten wie, a kto nie był ten niech pojedzie i sam zobaczy!!!).

Po przejechaniu przez Rospudę zaskoczyła mnie zmiana w wyglądzie domów, tak jakby tu była kiedyś granica prusko-ruska. Jak się potem dowiedziałem, w okolicy Bakałarzewa, które właśnie minąłem, przebiegały granice międzypaństwowe: najpierw prusko-litewsko-polska, potem prusko-rosyjska, a wreszcie niemiecko-polska. Teraz przebiega przez tą okolicę granica pomiędzy Mazurami, a Suwalszczyzną.

Płynę dalej do Suwałk, gdzie wbijam na pierwszą napotkaną stację benzynową, bo po przejechaniu w sumie 350km zabrakło mi wahy (spaliłem 17 litrów) i teraz jadę na rezerwie. Wjeżdżam na stację wprost na stojącego na popasie motocyklistę z Finlandii. Stoi gość przy swoim BMW 1200R, a na czole ma napisane: "INFORMACJA TURYSTYCZNA DLA TOMKA". No to, to lubię - dzięki Szefie! Gadaliśmy ze sobą ponad 1h. Pan Pertti Lahtinen wysłuchał moich ogólnych planów podróży i licznych zwierzeń pozwalających mu zrobić mój profil psychopatyczny i na koniec podsumował naszą rozmowę jednym dobitnym stwierdzeniem: Goł tu Lapland!!!


... i tutaj niestety urywają się moje notatki, by pojawić się znowu dopiero rano, Dnia IV, ponad pół tysiąca kilometrów i trzy granice państwowe bardziej na północ - na estońskim fragmencie bałtyckiego wybrzeża, w objęciach "ljubimych sawjeckich druzjej". No cóż, trudno, nie robiłem w trakcie tego przelotu przez kraje bałtyckie żadnych notatek i jedyne co mogę zrobić to wrzucić kilka fotek z tych dni i wspomnieć, że:
- ostatnią noc w Polsce spędziłem na brzegu jeziora Wigry,



do późnej nocy gadający przy ognisku z przypadkiem napotkanym Afrykanerem i jego afrykańską żoną. Wybacz!!! - nie pamiętam imienia... Oto jego podróżny pojazd (może ktoś rozpozna charakterystyczne słoniki...):


 - po drodze wymieniłem przepaloną żarówkę, co nieco później miało głupie konsekwencje...


wtorek, 17 listopada 2015

Dzień I (5 VIII 2015)

Po całonocnym pakowaniu wyruszyłem prawie planowo tuż przed 9.00. Nie ujechawszy daleko stwierdziłem, że Afryka pod obciążeniem moim i moich klamotów zanadto naciąga łańcuch – wiem Panie i Panowie, herezja i głupoty bo… bla, bla, bla, ale fakty są faktami – łańcuch jak struna (no powiedzmy mocno basowa). Zatem po przejechaniu raptem 25km, tuż przy dawnym obozie koncentracyjnym Kraków-Płaszów musiałem zjechać do pit-stopu. Cała operacja zajęła mi 1h, wliczając rozkulbaczenie Afry, zluzowanie łańcucha i nieco przydługa pogawędkę z gostkiem uprawiającym jogging. 

Wyraźnie wyluzowany, dla wtajemniczonych o 1 ząbek – z 23 na 22, pomknąłem dalej. Mój cel na dzisiaj to nieznane mi pole biwakowe na wschodnim brzegu jeziora Wigry. Do przebycia mam ok. 600km więc wybieram główne drogi – nie lubię, ale muszę…, chcąc połknąć dzisiaj większość Polski i wbić na spanie na brzeg jeziora. Pomykam po asfalcie, jak potok lawy, ciężko i gorąco. Z nieba leje się żar. W cieniu kilka kresek ponad 30st. C., a w Warszawie to już zupełny piekarnik, zwłaszcza na niektórych, osłoniętych tunelowatym przeszkleniem, odcinkach S-8. Do tego korki (jest godz. 15.00) i drogowy rozpierdol. Tak, tak 6h do Warszawy. Zawsze, kurde, robię ten błąd i wybieram aktualnie rozkopaną S-7, zamiast wybrać Gierkówkę – człowiek nigdy się nie nauczy.
Afryka gna majestatyczni na swych gorących oponach i niby wszystko jest OK, a jednak narasta we mnie niepokój. Wiem… bez sensu i w ogóle po co ten niepokój, ale nie zapomnijmy, że nie spałem całą noc i mój układ limbiczny bierze górę nad korą czołową – stopniowo ogarnia mnie pesymizm, sceptycyzm, katastrofizm, dupiatyzm i chujizm. Wracając do źródła niepokoju, to jest nim rzegot jaki wydaje mój napęd, a dokładnie zębatka zdawcza (cały napęd ma 3-4 kkm), a ponadto, wyszlajcowany ślad na pierścieniach łańcucha sugeruje mojemu błąkającemu się w otchłaniach paranoi umysłowi, że zębatka zdawcza nie trafia w środek łańcucha – czyżbym kur… założył ją odwrotnie – przecież od ponad 2 lat nie tknąłem alkoholu… Dodatkowy kamyk obaw do mojego plecaczka wrzucił facet w sklepie motocyklowym w Warszawie, w którym na wszelki wypadek postanowiłem kupić jeszcze 1 spray do łańcucha.
Rozmowa w sklepie brzmiała mniej więcej następująco:
- Gdzie jedziesz?
- Do Finlandii, tutaj jest za gorąco.
- Łoj, to kawałek… A drugi zestaw opon masz?
- Eeeeeee, drugi?
- No wiesz, w Finlandii mają bardzo szorstkie asfalty i opony schodzą w oczach.
- Eeeeeee, w oczach?
- Na nowych oponach po Finlandii zrobisz max 2000km i druty wyłażą.
- Eeeeeee, wyłażą… druty?
Uznałem, że dalsza rozmowa z gościem i tłumaczenie mu, że opony mojej Afryki są równie twarde jak Ja, nie maiło sensu. Zgasiłem cygaro, dopiłem tequilę (z robaczkiem) i wyszedłem, przy każdym kroku dzwoniąc wyłażącymi druta…, znaczy się ostrogami.
W okolicy Pisza zdałem sobie sprawę, że do jeziora Wigry nie dojadę przez zachodem słońca. Nie miałem ochoty na nocne szukanie „byle miejscówki”. Postanowiłem więc nie odbijać na wschód i gnać dalej na północ, nad moją ulubioną Krzywą Kutę. Po pierwsze, tam mogę się rozbijać z zamkniętymi oczami – będzie super. Po drugie, jutro na spokojnie „oblukam” napęd Afryki i w razie czego niedaleko, bo w Giżycku, jest znany mi serwis moto. Afra jakby zrozumiała, że zmieniliśmy adres dzisiejszej stajni i żwawym galopem V2-ujki pognała ku Jakunówku. 

To była dobra decyzja. Na polu biwakowym nie było żywego ducha, jak to w sierpniu. Niespiesznie rozbiliśmy z Afrą  obóz, a potem do wody!!! Długo pływaliśmy nago pod rozgwieżdżonym niebem – ja prychałem jak mors, a Afra leniwie bulgotała ze swego Laser’a ProDuro...

Wtrącenie (poza chronologią, ale akurat te notatki były sporządzane z kilkudniowym opóźnieniem):
No dobra, muszę się tym podzielić z… papierem. Przed chwilą widziałem gościa korzystającego z pisuaru i jednocześnie smyrającego po... smartfonie – kurde zdziwko, normalnie spodziewałbym się, że już prędzej będzie się smyrał po… czym innym. Mam nadzieję, że przynajmniej ma smartfona odpornego na… płyny .  Dla lekkiego zaburzenia czasoprzestrzeni wspomnę, że ta scenka rodzajowa miała miejsce na promie z Tallina do Helsinek.
A teraz bzzzzyt, wróćmy do dnia II mojej podróży, w którym, między innymi, wyjaśni się dlaczego tak szybko znalazłem się tu gdzie jestem…

poniedziałek, 16 listopada 2015

W kierunku Finlandii?


Ten blog będzie zawierał, stopniowo powstającą, relację z mojej podróży motocyklowej na północ. Była to podróż, którą nazwałem „W kierunku Finlandii”, bo gdy ją rozpoczynałem nie spinała mnie jakoś szczególnie konieczność dotarcia, do tego konkretnego kraju. Zamierzałem jechać tak daleko na północ, jak mi się będzie chciało, tak daleko, jak ja i Afryka jesteśmy przygotowani i, tak daleko, jak nam pozwoli czas i kasiora (jeśli chodzi o te dwa ostatnie czynniki, to problem polegał na tym, że po przekroczeniu pewnej granicy, powrót w ramiona mojej ukochanej Ani mógł być śmiertelnie niebezpieczny... ).