wtorek, 17 listopada 2015

Dzień I (5 VIII 2015)

Po całonocnym pakowaniu wyruszyłem prawie planowo tuż przed 9.00. Nie ujechawszy daleko stwierdziłem, że Afryka pod obciążeniem moim i moich klamotów zanadto naciąga łańcuch – wiem Panie i Panowie, herezja i głupoty bo… bla, bla, bla, ale fakty są faktami – łańcuch jak struna (no powiedzmy mocno basowa). Zatem po przejechaniu raptem 25km, tuż przy dawnym obozie koncentracyjnym Kraków-Płaszów musiałem zjechać do pit-stopu. Cała operacja zajęła mi 1h, wliczając rozkulbaczenie Afry, zluzowanie łańcucha i nieco przydługa pogawędkę z gostkiem uprawiającym jogging. 

Wyraźnie wyluzowany, dla wtajemniczonych o 1 ząbek – z 23 na 22, pomknąłem dalej. Mój cel na dzisiaj to nieznane mi pole biwakowe na wschodnim brzegu jeziora Wigry. Do przebycia mam ok. 600km więc wybieram główne drogi – nie lubię, ale muszę…, chcąc połknąć dzisiaj większość Polski i wbić na spanie na brzeg jeziora. Pomykam po asfalcie, jak potok lawy, ciężko i gorąco. Z nieba leje się żar. W cieniu kilka kresek ponad 30st. C., a w Warszawie to już zupełny piekarnik, zwłaszcza na niektórych, osłoniętych tunelowatym przeszkleniem, odcinkach S-8. Do tego korki (jest godz. 15.00) i drogowy rozpierdol. Tak, tak 6h do Warszawy. Zawsze, kurde, robię ten błąd i wybieram aktualnie rozkopaną S-7, zamiast wybrać Gierkówkę – człowiek nigdy się nie nauczy.
Afryka gna majestatyczni na swych gorących oponach i niby wszystko jest OK, a jednak narasta we mnie niepokój. Wiem… bez sensu i w ogóle po co ten niepokój, ale nie zapomnijmy, że nie spałem całą noc i mój układ limbiczny bierze górę nad korą czołową – stopniowo ogarnia mnie pesymizm, sceptycyzm, katastrofizm, dupiatyzm i chujizm. Wracając do źródła niepokoju, to jest nim rzegot jaki wydaje mój napęd, a dokładnie zębatka zdawcza (cały napęd ma 3-4 kkm), a ponadto, wyszlajcowany ślad na pierścieniach łańcucha sugeruje mojemu błąkającemu się w otchłaniach paranoi umysłowi, że zębatka zdawcza nie trafia w środek łańcucha – czyżbym kur… założył ją odwrotnie – przecież od ponad 2 lat nie tknąłem alkoholu… Dodatkowy kamyk obaw do mojego plecaczka wrzucił facet w sklepie motocyklowym w Warszawie, w którym na wszelki wypadek postanowiłem kupić jeszcze 1 spray do łańcucha.
Rozmowa w sklepie brzmiała mniej więcej następująco:
- Gdzie jedziesz?
- Do Finlandii, tutaj jest za gorąco.
- Łoj, to kawałek… A drugi zestaw opon masz?
- Eeeeeee, drugi?
- No wiesz, w Finlandii mają bardzo szorstkie asfalty i opony schodzą w oczach.
- Eeeeeee, w oczach?
- Na nowych oponach po Finlandii zrobisz max 2000km i druty wyłażą.
- Eeeeeee, wyłażą… druty?
Uznałem, że dalsza rozmowa z gościem i tłumaczenie mu, że opony mojej Afryki są równie twarde jak Ja, nie maiło sensu. Zgasiłem cygaro, dopiłem tequilę (z robaczkiem) i wyszedłem, przy każdym kroku dzwoniąc wyłażącymi druta…, znaczy się ostrogami.
W okolicy Pisza zdałem sobie sprawę, że do jeziora Wigry nie dojadę przez zachodem słońca. Nie miałem ochoty na nocne szukanie „byle miejscówki”. Postanowiłem więc nie odbijać na wschód i gnać dalej na północ, nad moją ulubioną Krzywą Kutę. Po pierwsze, tam mogę się rozbijać z zamkniętymi oczami – będzie super. Po drugie, jutro na spokojnie „oblukam” napęd Afryki i w razie czego niedaleko, bo w Giżycku, jest znany mi serwis moto. Afra jakby zrozumiała, że zmieniliśmy adres dzisiejszej stajni i żwawym galopem V2-ujki pognała ku Jakunówku. 

To była dobra decyzja. Na polu biwakowym nie było żywego ducha, jak to w sierpniu. Niespiesznie rozbiliśmy z Afrą  obóz, a potem do wody!!! Długo pływaliśmy nago pod rozgwieżdżonym niebem – ja prychałem jak mors, a Afra leniwie bulgotała ze swego Laser’a ProDuro...

Wtrącenie (poza chronologią, ale akurat te notatki były sporządzane z kilkudniowym opóźnieniem):
No dobra, muszę się tym podzielić z… papierem. Przed chwilą widziałem gościa korzystającego z pisuaru i jednocześnie smyrającego po... smartfonie – kurde zdziwko, normalnie spodziewałbym się, że już prędzej będzie się smyrał po… czym innym. Mam nadzieję, że przynajmniej ma smartfona odpornego na… płyny .  Dla lekkiego zaburzenia czasoprzestrzeni wspomnę, że ta scenka rodzajowa miała miejsce na promie z Tallina do Helsinek.
A teraz bzzzzyt, wróćmy do dnia II mojej podróży, w którym, między innymi, wyjaśni się dlaczego tak szybko znalazłem się tu gdzie jestem…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz